W ubiegłym roku w Katowicach odbył się Szczyt Klimatyczny – dwudzieste czwarte spotkanie stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych do spraw Zmian Klimatu. W naturalny sposób większość ludzi przynajmniej dostrzegła, że „coś się dzieje”. A jak to wygląda z punktu widzenia transportu? Spróbujmy się zastanowić, jak kwestie transportowe wypadają na tle innych dziedzin życia współczesnego człowieka.
Alarmujące informacje o tym, że nadmiernie eksploatujemy środowisko naturalne, coraz częściej przyjmują wymiar bardzo realny, liczbowy – utrzymanie poziomu życia przeciętnego Amerykanina przez każdego mieszkańca globu to kwestia niemożliwa, potrzeba by było pięciu naszych pięknych planet. Co zatem, mamy z czegoś zrezygnować? A gdzie wolność??? Nasza złota, Polska, nasze liberum veto??? Jak to, mamy się ograniczyć? Eliminacja niedzielnego handlu to za mało? Co, może jeszcze mamy przestać używać słomek??? Skandal nad skandale!!!
Najgłupszym rozwiązaniem jest przyjęcie filozofii małego dziecka. Takiego, które myśli, że jak zamknie oczy to nikt go nie zobaczy. Więc jeśli jednak spróbujemy pofechtować z słynnym sloganem George’a Busha z 1992 roku, że „amerykański styl życia nie podlega negocjacjom”, to warto się przyjrzeć, z czego jesteśmy skłonni zrezygnować. Skoro eliminacja handlu w niedzielę nie wywołała potopu, a krowy nadal się cielą, to może faktycznie za sprawę słomek do piwa w pubach czy plastikowych sztućców umierać będą tylko producenci tychże?
Rozpatrując różne scenariusze rozwoju, wszystko to, co dzieje się dookoła, można odnieść wrażenie, że najbardziej społecznie nienegocjowalnym obszarem jest transport. Mój samochód, moje święte prawo do miejsca parkingowego, moje osobiste, żeby nie powiedzieć – osobnicze potrzeby, by mieć zawsze pod ręką kluczyki, by wyjrzeć przez okno i upewnić się, że tam jest on, najukochańsza maszyna do przemieszczania się, podkreślenie jestestwa właściciela, pancerna twierdza na kółkach, symboliczna ochrona przed złym wpływem otoczenia.
Porównajmy kwestię motoryzacji (czy też – szerzej – kwestię mobilności) z trzema innymi obszarami, które także w istotny sposób łączą się zarówno z antropocentrycznymi zmianami klimatu, jak i z naszym stylem życia.
Na pierwszy ogień niechaj idzie energetyka. Coraz więcej ludzi decyduje się na domy pasywne, w biurowych korytarzach roznoszą się ploteczki o tym, jak bardzo spadają rachunki po przełączeniu na gaz, solary na dachach pojawiają się nawet na pamiętających Gierka klockowatych domach „piętro będzie dla dzieci”. Siła węglowego lobby sukcesywnie spada, a pojawiające się informacje o rosnącym imporcie surowca dla Ostrołęki czy Kozienic z krainy białych misiów jeszcze bardziej podkopują argumenty o czarnym złocie. Poza wąskim gronem specjalistów – zarówno tych, którzy wskazują konieczność odejścia od węgla, jak i tych, którzy uważają, że należy rozwijać technologie z nim związane (np. zgazowanie pod powierzchnią) publiczna dyskusja raczej przypomina boksowanie się lobbystów, na które coraz mniej ludzi zwraca uwagę. Chcą mieć po prostu prąd i wszystko, co z nim jest związane: oświetlenie, zasilanie wi-fi, stroboskopy na dyskotece. Lodówkę chcą mieć. Klimatyzację w biurze. Jeśli jeszcze da się to pogodzić z naturalnym cyklem – czyli np. zrobić wiatraczek zasilany solarem, który jak nie ma słońca, to jest niepotrzebny – to wszyscy przyklasną.
Drugi obszar to ogrzewanie. Podnoszony bardzo często, jako że węglowe piece w wielu miejscach istotnie wpływają na zanieczyszczenie powietrza, a palone butelki i kalosze świetnie uzupełniają tablicę Mendelejewa wdychaną przez wszystkich. Ale ogrzewanie to nie tylko „kopciuchy” na węgiel, to też ciepło systemowe, którego możemy używać więcej lub mniej. I może tak nie jest, ale jakoś łatwiej mi sobie wyobrazić, że przeciętny Kowalski przykręca kaloryfer i chodzi po mieszkaniu w dresie (zamiast w porozciąganym t-shircie) niż to, że Kowalski z własnej nieprzymuszonej woli zostawia samochód i jedzie autobusem.
Weźmy się w końcu za żywienie. Głośna ostatnio książka Szymona Hołowni „Boskie zwierzęta”, liczne akcje ukazujące przemysł żywnościowy, działania przeciwko myśliwym. Ale też druga strona, katastrofalne skutki karczowania lasów tropikalnych na potrzeby produkcji oleju palmowego. Widzimy, że coś się dzieje. Przyrodnicy też umieją dobrze grać na emocjach i pokazują sympatyczną mordkę orangutana czy pracowitą pszczółkę, a nie jakieś robale czy gryzonie wątpliwej urody. Wszystko to sprawia, że pomału kiełkuje idea żywieniowej ewolucji. Nie będę z dnia na dzień jadł tylko roślin, i to na dodatek surowych (kuchenka gazowa, wzrost emisji, surowiec z dalekiego Jamału), ale mogę ograniczyć spożycie wołowiny i cielęciny. Krok po kroku. Jak z tą słomką – „to tylko jedna słomka – powiedziało kilka miliardów ludzi”. Czytelny sygnał w stronę przemysłu spożywczego, jak się wydaje, jest możliwy do wygenerowania. A przecież walory środowiskowe żywienia to tylko jeden z aspektów, przecież trzeba być fit, wyglądać jakoś.
A skoro możemy sobie wyobrazić, że zastępujemy steki – brokułem, a karkówkę – kabaczkiem, to dlaczego tak trudno jest nam sobie wyobrazić, że zmieniamy swoje nawyki transportowe? Lokowanie samochodu na piedestale wartości jest bardzo wyraźne, wystarczy tylko odrobina krytycznej refleksji. Kilka przykładów zatem.
(po kolizji) „Uderzył mnie w drzwi!” – przecież to jawne stwierdzenie, że owe drzwi są częścią mnie, częścią mojego jestestwa, podświadoma personifikacja samochodu i jego elementów.
(rozmowa o nowo zakupionym samochodzie używanym) „Cooooooo, bez klimy???” – wybór niepełnowartościowego w powszechnym mniemaniu pojazdu to oznaka choroby psychicznej lub zwykłego dziwactwa
(w ramach dyskusji nad przeznaczeniem trawnika między blokami) „Po co plac zabaw, nie każdy ma dzieci” – polemizowanie argumentem, że nie każdy ma samochód to przyklejanie sobie łatki czy wręcz piętna dyskutanta, którego należy wykluczyć ad personam.
Zwłaszcza ten ostatni przykład jest dojmujący. Wolimy patrzeć z okna, czy nasze samochody są bezpieczne, niż patrzeć z okna, czy nasze dzieci się dobrze bawią. Sama propozycja, by parking zorganizować trochę dalej to święte oburzenie. A jak się będzie paliło, to straż pożarna jak wjedzie – to przecież musi być dojazd! A że dojazdu dla straży i tak nie ma, bo parkuje się gdzie popadnie, to tego już nie widać.
Ton dyskusji nie nadają warstwy najgorzej sytuowane – to „klasa średnia” i „elita” kreuje rzeczywistość, w której podstawowym problemem są „kopciuchy”, bo wtedy odium winy spada na tych „innych”. Zmiana nawyków transportowych to byłoby coś, czego także od nas – elit i średniaków – można by było wymagać. Więc lepiej skierujmy tory transportowej dyskusji na elektromobilność, by nie jeździć tramwajem, jak jacyś plebejusze.
Czy zatem można sobie wyobrazić odejście od obecnych wzorców mobilności? Chyba faktycznie łatwiej jest wyobrazić sobie zmiany w odniesieniu do konsumpcji energii elektrycznej i cieplnej czy w zakresie spożycia różnych komponentów żywności niż tego, że w jakiś cudowny sposób będziemy mniej się przemieszczać, będziemy się mniej spieszyć. Skala protestów we Francji zdaje się potwierdzać, jak wielkie znaczenie przypisujemy „swobodzie” przemieszczania się, choć w istocie ruch żółtych kamizelek rozwinął swoje postulaty daleko poza tanie paliwo do samochodów.
Mimo przeciwności – zachęcamy, by podobnie jak z jedzeniem, metodą małych kroków walczyć z uzależnieniem od samochodu. Z tym, jak ważną pozycję nadajemy temu przedmiotowi. Nie oczekujemy, że nagle, z dnia na dzień, usłyszane niegdyś „po co mam jechać tramwajem, jak jest samochód?” zmieni się o 180 stopni w „po co mam jechać samochodem, skoro jest tramwaj?”, ale chcielibyśmy, aby transport nie był obszarem, w którym „styl życia nie podlega negocjacjom”.
Zdjęcie tytułowe: Kadr z teledysku Dawid Podsiadlo – Małomiasteczkowy