Kilka tygodni temu byliśmy świadkami nowatorskiego eksperymentu, który polegał na stworzeniu tymczasowego pasa dla autobusów na ulicy Mikołowskiej. Władze miasta postanowiły, że na czas Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu wydzielą na jednej z najbardziej zatłoczonych ulic stolicy województwa buspas. Decyzja ta była olbrzymim zaskoczeniem zarówno dla zagorzałych zwolenników własnych czterech kółek jak i propagatorów transportu zbiorowego. Ci pierwsi reagowali przede wszystkim falą często bezrefleksyjnego hejtu, który wylewał się na wszelkich forach poświęconych transportowi w Katowicach. Drudzy natomiast podeszli do tematu z większą rezerwą. Wyrażali ogólne poparcie dla tego typu rozwiązań, jednak w tym konkretnym przypadku nie wpadli w hurraoptymizm, nie witali buspasa radosnymi fanfarami ani też nie wychwalali pod niebiosa twórców eksperymentu. Spróbujmy więc się zastanowić z czego wynikały reakcje tych dwóch grup.
Lata karmienia Katowiczan ogromnymi inwestycjami drogowymi, spektakularnymi na skalę Polski rozwiązaniami, szerokimi na niemal 10 pasów ruchu głównymi arteriami zrobiły swoje. Mieszkańcy pokochali samochody, którym tak dobrze dotychczas w tym mieście się powodziło. Czas przeszły nie jest użyty przypadkiem, bowiem przepustowość nawet tych szerokich jak płyta lotniska dróg się wyczerpała. W godzinach szczytu najmniejsza stłuczka w okolicach tunelu, alei Roździeńskiego czy Górnośląskiej powoduje, że większa część miasta zostaje totalnie sparaliżowana. Nie ma znaczenia czy podróżujesz w kierunku szczytowym czy przeciwnym, wszystko stoi. Cofając się w niedaleką przeszłość, na pewno pamiętamy jak w pierwszych latach XXI wieku Katowice były równie zakorkowane jak obecnie. Wtedy włodarze miasta łudzili nas obietnicami rozbudowy dróg, które rozwiążą problem. Z obietnicy się wywiązali, tworząc nowe oblicze miasta, którego centrum zostało otoczone szerokimi na kilkadziesiąt metrów arteriami. Na jakiś czas pomogło, drogi zdolne do pomieszczenia większej ilości aut usprawniły ruch. Fakt ten przy jednoczesnych zaniedbaniu transportu publicznego, sięgającego wielu lat musiał się skończyć w jeden sposób. Katowiczanie uwielbiają auta, traktując je jako jedyny godny sposób pokonywania przestrzeni miejskich oraz międzymiejskich. Przy niskich cenach oraz dużym wyborze na rynku wtórnym miasto szybko zaczęło bić wszelkie rekordy w zmotoryzowaniu mieszkańców. Musiało to doprowadzić do wyczerpania przepustowości nawet tych szerokich połaci asfaltu. Nauczeni przeszłością mieszkańcy domagają się kolejnych dróg. Sądzą, że to znowu rozwiąże problem, choć na jakiś czas. A tu nagle zamiast poszerzania zwężają Mikołowską, która już dawno swoją przepustowość wyczerpała. Brak podstawowej wiedzy o działaniu zrównoważonego transportu doprowadził do tego, że pomysł ten dla większości wydał się kompletnie absurdalny oraz pozbawiony jakiegokolwiek sensu.
Po drugiej stronie znajdują się zwolennicy alternatywnych sposobów poruszania, którzy pragną ograniczenia roli samochodu w podziale zadań transportowych. To ci, którzy większy niż obecnie kawałek tortu chcą przeznaczyć transportowi publicznemu czy rowerom. Z ich strony można było oczekiwać największego entuzjazmu, jednak nie było go słychać. Osoby te doświadczyły wielokrotnego spychania ich postulatów na dalszy plan w debecie publicznej. Ich apele o nadanie priorytetowi transportowi publicznemu pozostawały bez odpowiedzi. A tu nagle miasto funduje tak radykalne rozwiązanie. Wprowadzenie buspasa tylko na tydzień, jako test może świadczyć o tym, że nie zostały przeprowadzone odpowiednie analizy ani nie jest to element spójnej strategii transportowej. Dlatego, nie możemy oczekiwać, że osoby, którym zależy na faktycznej poprawie jakości transportu publicznego nie pieją z zachwytu.
Rozważania te były potrzebne, aby móc przystąpić do faktycznej oceny funkcjonowania zmienionej organizacji ruchu na Mikołowskiej. Organizacji, która od pierwszych dni funkcjonowania wywoływała duże kontrowersje. Wprowadzanie jej podczas weekendu pozwoliło na stopniowe oswajanie kierowców ze zmianami, jednak nie zapobiegło to chaosowi, który nastąpił od poniedziałkowych rannych godzin. Z początku ignorowane oznakowanie zaczęło stopniowo być stosowane przez coraz większą ilość kierujących, lecz cały czas pozostawała spora grupa osób, która świadomie lub nie miała oznakowanie w poważaniu. Nawet w tym rozgardiaszu nie można było nie zauważyć, że czas przejazdu autobusów się skrócił. Ruch na buspasie był zdecydowanie mniejszy niż na pasie lewym i umożliwiał autobusom dosyć płynny przejazd. Należy też powiedzieć, że zdarzały się sytuacje, gdy rozwiązanie to paradoksalnie bardziej komunikacji miejskiej zaszkodziły niż pomogły. Tak się działo, gdy korek utworzony na pasie przeznaczonym do ruchu ogólnego sięgał za odcinek z wyznaczonym buspasem. Wtedy w korku stali wszyscy. Działo się tak jednak tylko w krótkich chwilach ścisłego szczytu, a poza nimi autobusy zyskiwały względem czasu z normalną organizacją ruchu drogowego. Jednak poza suchymi faktami i liczbami warto się też zastanowić nad długofalowymi skutkami, które mogłaby przynieść taka organizacja ruchu wprowadzona na stałe. Prawdopodobnie z czasem kierowcy zaczęliby omijać ulicę Mikołowską, szukając alternatywnych dojazdów do centrum. Korki zmniejszyłyby się pewnie do tego stopnia, że pozwalałyby wykorzystać buspas efektownie, bez strat czasu wynikających z dojazdu autobusów do odcinka z nową organizacją ruchu. Początkowa frustracja miłośników czterech kółek może zacząć się przekształcać w refleksje, że jednak autobusem jest szybciej. Nie będzie to zaraz, od razu, jednak kropla drąży skałę. Buspasy mają ogromny sens, jednak muszą za nimi iść również inne działania promujące transport publiczny, nie zapominając o aspekcie edukacyjnym, bez którego będą one po prostu niezrozumiałe oraz nielogiczne dla mieszkańców.
Tymczasowy buspas na ulicy Mikołowskiej w Katowicach (na wysokości przystanku Katowice Mikołowska)